Poniedziałek, 25 lipca 2011
Kategoria Tour de Mazenod 2011
Dzień 1 Kokotek-Krapkowice-Nysa- Bila Voda
#lat=50.51079476648&lng=17.810374999999&zoom=8&maptype=ts_terrain
- DST 160.00km
- Sprzęt Bergamont
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 13 czerwca 2011
Kraków Warszawa Tour
Mój ostatni rekord (aktualny do 13/06/2011) 298km, ustanowiłem w 2007, pokonując trasę Klucze-Bohumin (CZE)-Klucze.
Trasę rozpoczynam w Krakowie, dokładnie o godznie 4:00 wyjeżdzam z domu. Mijam budzący się do życia Ruczaj, potem mijam Wawel, i na moście Dębnickim przekraczam Wisłę, gdyż od tej pory będę cały czas poruszał się po lewostronnej części Wisły.
O godz. 4:30 wyjeżdżam z Krakowa S7 ( nie jest to de facto S7, ale takie przyjmuję uogólnione nazewnictwo). Pogoda sprzyja, odciniek za Krakowem, jest dość przyjemny, pas pobocza umożliwia dość bezpieczną jazdę.
Potem w Jędrzejowie odbiłem z krajowej 7, i kierowałem się na Małogoszcz. Przejechałem przez Końskie, a następnie w Drzewicy zahaczyłem o woj.łódzkie. Wjechałem do woj. mazowieckiego, kierując się na Nowe Miasto nad Pilicą.
Potem w Grójcu włączyłem się do S7, i przez Tarczyn, Janki i Rabsztyn wjechałem do Warszawy.
Przejechałem kawałek szutrową drogą pod Okęciem, potem przez Puławską, podjechałem pod dom Michała Wolff'a, ale nie przywidziałem, że przyjadę tak późno więc, dalej na stacji Orlenu szybka zmiana stroju z kolarskiego na miejski, i nocna jazda po Warszawie.
305 zrobiłem do Wa-wy, a potem ponad 100km, jeździłem czekając na pierwszy pociąg do Krk, o godzinie 6 rano.
Trasę rozpoczynam w Krakowie, dokładnie o godznie 4:00 wyjeżdzam z domu. Mijam budzący się do życia Ruczaj, potem mijam Wawel, i na moście Dębnickim przekraczam Wisłę, gdyż od tej pory będę cały czas poruszał się po lewostronnej części Wisły.
O godz. 4:30 wyjeżdżam z Krakowa S7 ( nie jest to de facto S7, ale takie przyjmuję uogólnione nazewnictwo). Pogoda sprzyja, odciniek za Krakowem, jest dość przyjemny, pas pobocza umożliwia dość bezpieczną jazdę.
Potem w Jędrzejowie odbiłem z krajowej 7, i kierowałem się na Małogoszcz. Przejechałem przez Końskie, a następnie w Drzewicy zahaczyłem o woj.łódzkie. Wjechałem do woj. mazowieckiego, kierując się na Nowe Miasto nad Pilicą.
Potem w Grójcu włączyłem się do S7, i przez Tarczyn, Janki i Rabsztyn wjechałem do Warszawy.
Przejechałem kawałek szutrową drogą pod Okęciem, potem przez Puławską, podjechałem pod dom Michała Wolff'a, ale nie przywidziałem, że przyjadę tak późno więc, dalej na stacji Orlenu szybka zmiana stroju z kolarskiego na miejski, i nocna jazda po Warszawie.
305 zrobiłem do Wa-wy, a potem ponad 100km, jeździłem czekając na pierwszy pociąg do Krk, o godzinie 6 rano.
- DST 420.00km
- Teren 6.00km
- Czas 21:00
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Sprzęt Bergamont
- Aktywność Jazda na rowerze
ITA'10 Dzień 2 - Wiedeń -st.Polten - Melk
#lat=48.208330248889&lng=15.88862&zoom=9&maptype=ts_terrain
przebita dętka, po naszym nocnym przejeździe przez Park Narodowy, w moim Bergamont’cie, ukazała się naszym oczom po złożeniu namiotu i spakowaniu sakw, okazało się, że nie jestem w stanie jechać ani metra dalej. Szczęśliwie potem nie przydarzyła się tego typu awaria, ponieważ miałem tylko jedną zapasową dętkę.
Wydaje mi się iż była to awaria na własne życzenie, ponieważ pędziłem po szutrowej drodze z prędkością przynajmniej 30km/h na odcinku przynajmniej 30km. Przed wyjazdem miałem dylemat w kwestii zakupu opon: Schawlbe Marathon Plus czy Marathon Supreme. Supreme są idealne na asfalt, ale niestety nie posiadają wkładki, która jest w Plus, która ogranicza prawie do zera ew. przebicia. Tak więc jeśli na trasie czeka nas więcej jazdy po asfalcie, lepiej wybrać Supreme
opinia Michała Wolff’a:
„Supreme - to perfekcyjne opony na asfalt, najlepsze jakich dotąd używałem. Bardzo lekkie jak na opony pod bagaż (poniżej 500g!), ale niska waga nie oznacza gorszej odporności na przebicia. Ale to co różni Supreme od innych Marathonów - to fantastyczny "grip", opony trzymają się szosy niesamowicie, wiele razy na zjazdach wchodziłem w zakręty w sposób w jaki nie odważyłbym się wchodzić na wcześniej używanych gumach.”
Cennym doświadczeniem, podczas wyjazdu z kempingu, był właśnie sam wyjazd z kempingu. Jak gdyby nigdy nic, wyjechaliśmy, nic nie płacąc za te 4[m2], powierzchni. Nie czuliśmy specjalnie po tym, wyrzutów sumienia, gdyż kwota 17E za osobę + rower, była by dla nas zabójcza.
A poza tym, czymże jest dwóch biednych rowerzystów, zatrzymujacych się tylko na 7h snu, w porównianiu do kamperowców, przedsiadujących na kempingach kilkanaście dni.
W planie nie mieliśmy zwiedzania Wiednia, gdyż mimo iż wstaliśmy dość wcześnie ok.7, to jednak zebranie się do jazdy zajęło nam prawie 2,5h.
Wiedeń sam w sobie mógłby się nazywać mekką rowerzystów, gdyż prawie na każdej większej ulicy, (nawet mniejszej :D), znajdują się świetnie oznakowane ścieżki rowerowe, tzn, najczęściej powstały one nie przez wydzielenie miejsca na chodnikach, ale na powierzchni jezdni, tuż przy jej krawędziach. po obu stronach, zależnie od kierunku jazdy.
Jeśli chodzi o wyjazd z Wiednia, to niestety zawiodłem. Nie przygotowałem dokładniej mapy, wiedziałem oczywiście, że mamy kierować wzdłuż Bundesweg 1, która prowadzi prosto aż do samego Salzburga. Jednak utrzymanie nawet dobrze obranego azymutu w mieście zdaje się na nic ponieważ, ruch uliczny, ciągłe skrzyżowania, zakazy, nakazy oraz trudność w określeniu względnej hierarchii dróg ( tzn. nie zawsze większa, szersza droga prowadzi w głównym kierunku, może to być po prostu okazała aleja prowadząca do parku etc.) W czasie naszego powolnego zbliżania się do zachodniej granicy Wiednia, natrafiliśmy na polaka, z którym wymieniliśmy tylko kilka zdań, które w niczym na nie pomogły. Kilka kilometrów dalej, pewien niemiec wracający do ojczyzny z małego turnee po Austrii miał na szczeście mapę, która zaspokoiła nas na kilka kilometrów w przód.
Po 12 wyjechaliśmy z Wiednia. Potem przyszło nam podróżować w stronę St.Poelten. Niestety nie pomagał nam w tym deszcz, który towarzyszył nam już drugi dzień.
Zaliczyliśmy zakupy w Hoferze. ( miła blondynka :D)
Po posileniu się pysznymi Kasenbrotchen (bułeczki z serem), postanowiliśmy zjechać z 1 na drogę 44, ponieważ jedynka pnie się w górę na tym odcinku, co było by dal nas tylko niepotrzebnym wydłużaniem trasy ( może brzmi to mało ambitnie w kwestii turystyki), ale niestety pogoda wstawiła nas na próbę. Jak się okazało codziennie musieliśmy dawać radę walczyć z deszczem
przebita dętka, po naszym nocnym przejeździe przez Park Narodowy, w moim Bergamont’cie, ukazała się naszym oczom po złożeniu namiotu i spakowaniu sakw, okazało się, że nie jestem w stanie jechać ani metra dalej. Szczęśliwie potem nie przydarzyła się tego typu awaria, ponieważ miałem tylko jedną zapasową dętkę.
Wydaje mi się iż była to awaria na własne życzenie, ponieważ pędziłem po szutrowej drodze z prędkością przynajmniej 30km/h na odcinku przynajmniej 30km. Przed wyjazdem miałem dylemat w kwestii zakupu opon: Schawlbe Marathon Plus czy Marathon Supreme. Supreme są idealne na asfalt, ale niestety nie posiadają wkładki, która jest w Plus, która ogranicza prawie do zera ew. przebicia. Tak więc jeśli na trasie czeka nas więcej jazdy po asfalcie, lepiej wybrać Supreme
opinia Michała Wolff’a:
„Supreme - to perfekcyjne opony na asfalt, najlepsze jakich dotąd używałem. Bardzo lekkie jak na opony pod bagaż (poniżej 500g!), ale niska waga nie oznacza gorszej odporności na przebicia. Ale to co różni Supreme od innych Marathonów - to fantastyczny "grip", opony trzymają się szosy niesamowicie, wiele razy na zjazdach wchodziłem w zakręty w sposób w jaki nie odważyłbym się wchodzić na wcześniej używanych gumach.”
Cennym doświadczeniem, podczas wyjazdu z kempingu, był właśnie sam wyjazd z kempingu. Jak gdyby nigdy nic, wyjechaliśmy, nic nie płacąc za te 4[m2], powierzchni. Nie czuliśmy specjalnie po tym, wyrzutów sumienia, gdyż kwota 17E za osobę + rower, była by dla nas zabójcza.
A poza tym, czymże jest dwóch biednych rowerzystów, zatrzymujacych się tylko na 7h snu, w porównianiu do kamperowców, przedsiadujących na kempingach kilkanaście dni.
W planie nie mieliśmy zwiedzania Wiednia, gdyż mimo iż wstaliśmy dość wcześnie ok.7, to jednak zebranie się do jazdy zajęło nam prawie 2,5h.
Wiedeń sam w sobie mógłby się nazywać mekką rowerzystów, gdyż prawie na każdej większej ulicy, (nawet mniejszej :D), znajdują się świetnie oznakowane ścieżki rowerowe, tzn, najczęściej powstały one nie przez wydzielenie miejsca na chodnikach, ale na powierzchni jezdni, tuż przy jej krawędziach. po obu stronach, zależnie od kierunku jazdy.
Jeśli chodzi o wyjazd z Wiednia, to niestety zawiodłem. Nie przygotowałem dokładniej mapy, wiedziałem oczywiście, że mamy kierować wzdłuż Bundesweg 1, która prowadzi prosto aż do samego Salzburga. Jednak utrzymanie nawet dobrze obranego azymutu w mieście zdaje się na nic ponieważ, ruch uliczny, ciągłe skrzyżowania, zakazy, nakazy oraz trudność w określeniu względnej hierarchii dróg ( tzn. nie zawsze większa, szersza droga prowadzi w głównym kierunku, może to być po prostu okazała aleja prowadząca do parku etc.) W czasie naszego powolnego zbliżania się do zachodniej granicy Wiednia, natrafiliśmy na polaka, z którym wymieniliśmy tylko kilka zdań, które w niczym na nie pomogły. Kilka kilometrów dalej, pewien niemiec wracający do ojczyzny z małego turnee po Austrii miał na szczeście mapę, która zaspokoiła nas na kilka kilometrów w przód.
Po 12 wyjechaliśmy z Wiednia. Potem przyszło nam podróżować w stronę St.Poelten. Niestety nie pomagał nam w tym deszcz, który towarzyszył nam już drugi dzień.
Zaliczyliśmy zakupy w Hoferze. ( miła blondynka :D)
Po posileniu się pysznymi Kasenbrotchen (bułeczki z serem), postanowiliśmy zjechać z 1 na drogę 44, ponieważ jedynka pnie się w górę na tym odcinku, co było by dal nas tylko niepotrzebnym wydłużaniem trasy ( może brzmi to mało ambitnie w kwestii turystyki), ale niestety pogoda wstawiła nas na próbę. Jak się okazało codziennie musieliśmy dawać radę walczyć z deszczem
- DST 110.00km
- Teren 3.00km
- Sprzęt Bergamont
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 sierpnia 2010
Kategoria ITA'10
ITA'10 Dzień 1 - Kraków-Bratysława-Wiedeń
Początek dnia w Krakowie był wyśmienity - brak opadów, lekki wiaterek oraz słońce. Tomasz przybył wraz z Tatą na peron wcześniej, ja mimo iż miałem do pokonania z Ruczaju tylko 7km, stawiłem się 5 min przed przyjazdem pociągu do Żiliny. Po zamontowaniu rowerów, spokojnie siedzieliśmy już w pociągu zmierzającym przez Katowice do przejścia granicznego w Zwardoniu.
W pociągu do Żiliny spotkaliśmy pierwszą osobę na naszej drodze do Włoch. Kuba Słoń, bratanek Wojciecha Słonia (RMF FM -Sport), z którym aż do Katowic rozmawialiśmy o grach, Xbox’ie, rowerach i wszystkim co łączy nas z Krakowem.
Pociąg bez większych opóźnień dotarł do granicy w Zwardoniu. Pozostawała wciąż kwestia biletów, ponieważ 16zł/os. + 1zł/rower tracił ważność wraz z przekroczeniem granicy. Bilet na dalszą część podróży jak się okazało, musieliśmy kupić u słowackiego konduktora ( już za EURO oczywiście :D). Udało nam się kupić bilet już do samej Bratysławy wyniósł za dwie osoby wraz z rowerami 28E.
Przybyliśmy do Żyliny po godz. 12 i mieliśmy ok. godziny do przesiadki na pociąg do Bratysławy.
Bilety już kupione, więc stwierdziliśmy, że poszukamy jakiegoś kantoru ( ZAMERNA), ponieważ w im dalej na zachód tym trudniej wymienić naszą „mocną” polską złotówkę. Dokonaliśmy wymiany.
Po powrocie na dworzec okazało się, że nasz pociąg już czeka, a do tego posiada osobny wagon rowerowy. Bezproblemowo załadowaliśmy same rowery bez sakw, które zabraliśmy do przedziału.
W przedziale podróżowaliśmy z dwiema starszymi paniami, które zarezerwowały sobie miejsca przy oknie, i dawały troszkę po sobie znać, że niezbyt wyobrażały sobie podróż w towarzystwie dwóch kolarzy, a do tego z Polski. Znacznie lepiej zostaliśmy odebrani przez Pana mieszkającego w Bratysławie, z którym prowadziliśmy kolejne rozmowy o futbolu, Polsce, o jego synu mieszkającym w Szczecinie.
W miar upływu kilometrów do Bratysławy, na niebie robiło się coraz bardziej pochmurno. O ile jeszcze na wysokości Trencin’a wierzyliśmy, że może pogoda się poprawi, to już w Bratysławie rozpoczęła się ulewa która miała zakończyć się dopiero za Salzburgiem.
W czasie całej naszej wyprawy, najmniej na rowerach przejechaliśmy właśnie przez Słowację. Na dworcu postanowiliśmy zabezpieczyć skarpetki reklamówkami ( żal :( ), przed zmoknięciem, ale okazało się to głupim pomysłem - tak więc nie polecamy tego typu metody walki z deszczem. Nikt nie powiedział, że w deszczu nie da się podróżować, da się i czasami nawet przyjemniej niż w odwrotnej skrajności, czyli wielkim upale. Ale nie można dopuścić do przemoczenia butów!!! Sakwy, koszulka, spodenki, czapka, i wszystko inne mogą być przemoczone i jechać można dalej. Ale jeśli przemoczy się buty to KONIEC!
W Bratysławie spędziliśmy może do 20 min. Przejechaliśmy przez najsłynniejszy Novy Most przedostając się tym samym na prawy brzeg Dunaju i zmierzaliśmy w stronę Austrii. Przekroczenie granicy zaowocowało ścieżka rowerową prowadzącą wzdłuż Dunaju, aż do samego Wiednia. W miejscowości Hainburg am Donau poprzez wąski i bardzo wysoko zawieszony most wróciliśmy na lewy brzeg Dunaju i można by powiedzieć, że aż do samego Wiednia podróżowaliśmy szutrową ścieżką rowerową biegnącą znowu wzdłuż Dunaju. Przemierzaliśmy więc Park Narodowy Dunaju ( miedzy Wiedniem a Słowacją).
W czasie jazdy przez Park spotkaliśmy pierwszych mieszkańców Austrii, gdyż co kilka kilometrów z lasu wyskakiwał jakiś lis, albo sarna.
Zapadł zmrok w momencie kiedy wyjechaliśmy z Parku.
Droga wjazdowa do Parku od strony Wiednia, rozpoczynała się w małym miasteczku małych szeregowych domków z centralnie położonym kościołem i małym ryneczkiem. Przy wyjeździe z tej miejscowości przeprowadziliśmy pierwszą konwersację w języku niemieckim, w celu zapytania o właściwy kierunek do Wiednia.
Potem samo wjeżdżanie do stolicy Austrii zajęło nam przynajmniej godzinę. W Wiedniu naszym przystankiem miało być wzgórze Kahlenberg wraz z polskim kościołem, ale przedostanie się tam, oznaczałoby przejazd przez całe miasto, co oznaczałoby rozbijanie się już po północy. Na szczęście dzięki dwóm amerykańskim produktom kapitalistycznej myśli: McDonald’s oraz iPhone, udało nam się zlokalizować znany mi już kemping położony tuż nad samym Dunajem.
Recepcja była już zamknięta, co nie przeszkodziło nam w rozbiciu namiotu.
I tak po północy skończyliśmy nasz pierwszy dzień podróży.
- DST 85.00km
- Teren 30.00km
- Sprzęt Bergamont
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 czerwca 2009
Kategoria Kilkudniowe
Kovacova - Zilina - [Pociąg] - Kraków
Powrót, przez Banską Stravnicę, do Martina, a potem pociagiem do Ziliny i powrót do Krakowa bezpośrednim pociągiem
- DST 80.00km
- Teren 5.00km
- Czas 04:00
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Corratec X-Vert MOTION
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 czerwca 2009
Kategoria Kilkudniowe
Kovacova - Banska Bela -Banska Stravnica - Banska Bela - Zvolen - Kovacova
Po prawie 9 godzinnym noclegu, zajeliśmy się przygotowywaniem śniadania. Wyszło w miarę ciekawie, gdyż z zakupionego w Bystrzyckim TESCO mleka i opakowaniu kupionych jeszcze w Polsce Kangussów, posililiśmy się dość energetycznym daniem.
Ok. 8:40 wyjechaliśmy z Kovacovej i przez pola kukurydzy dotarliśmy do słowackiej fabryki CONTINENTAL (jeśli ktoś nie wie- światowej klasy producent opon). Po dojechaniu do Zvolenia, spotkaliśmy rowerzystę, który nie tylko wskazał nam prawidłowy kierunek do Banskiej Stravnicy, ale po naszym krótkim postoju w COOPie (jeśli ktoś ponownie się nie orientuje - europejska sieć marketów) postanowił nie tylko zwolnić tempo ale nawet zawrócić w celu doprowadzenia nas na bezpośrednią drogę do jednego z zabytków UNESCO.
Trzeba powiedzieć, iż ten odcinek pokonaliśmy bardzo sprawnie, może za sprawą najpierw pewnego małrzeństwa, z którym przez spory kawałek podróżowaliśmy, a następnie grupką kolarzy seniorów (55-67) utrzymujących tempo zancznie większe od naszego, lecz nie z powodu naszej słabej dyspozycji, lecz sakw, które z pokorą wiózł Szymek.
Po przyjemnym odcinku, który miał swój koniec wraz z przekroczeniem wiaduktu z kolejką
rozpoczynał sie podjazd ciągnący się do samej Szczawnicy.
Gdy już dotaliśmy do znaku inforującym nas nie tylko o wjeździe do Stravnicy, lecz również do skrzyżowania z polną drogą. Wybór dalszego kierunku jazdy ułatwiło nam skonfrontowanie dwóch dróg. Pierwsza prowadząca do centrum Szczawnicy była ok 15 % zjazdem po nowiutkim asfalcie, polna zaś to prawie 20 % podjazd. Wybór był rzecz jasna prosty. Wybralismy ten polny podjazd :D. Ale się opłacało czego dowodem są nie tylko najlepsze zdjecia z całej wycieczki ale i cudowny widok na pobliskie miejscowości i pola.
To miejsce nas tak urzekło, więc postanowilśmy tam zrobić ok 15 min przerwę na posiłek i ruszyć w kierunku kolejnego podjazdu ( tylko z nazwy, gdyż jazdą nie można nazwać wypychanie roweu pod górę).
Po dość przyjemym zjeżdzie wspięlismy sie na Kalvarie, skąd rozciąga sie chyba najlepszy widok na Banską Stravnice.
- DST 70.00km
- Czas 05:00
- VAVG 14.00km/h
- Sprzęt Corratec X-Vert MOTION
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 czerwca 2009
Kategoria Kilkudniowe
Kraków-Jawiszowice-Zilina- Przełęcz Hermanec'ka- Banska Bystrzyca - Kovacova
Po długiej zimowej przerwie, pojawiało się wiele pomysłów na 3 dniowy wyjazd po Bożym, Ciele. Funkcji rozeznania trasy, zakwaterowania i już finalnie wożenia całego dobytku zajął się Szymek.
Rada Michała Wolff’a okazała się nie tylko przydatna podczas samej podrózy, ale nawet przy planowaniu, czyli gdzie więcej niż 2 osoby podejmują się planowania wyjazdu to już zaczynają sie „schody”. Ciężko było ustalić jednomyślnie dokąd w ogóle mamy jechać. Szymek proponował góry Świętokrzyskie, i wszystko było by OK, gyż Mateusz Cz. ustosunkował sie do tego pomyslu optymistycznie, lecz niestety ja trzymałem się swojej ideii „za granicą lepiej i ciekawiej” (- napewno tkwi w tym jakiś większy lub mniejszy sens, zawsze jest to zetknięcie sie z innym językiem, kulturą oraz walutą) i ciągle forsowałem swój projekt Morawy Czeskie czyli Horni Becva. 3 dni przed planowanym wyjazdem Szymek zapodał wersję z Banską Stravnicą. Łatwo się domyślić iż natychmiast zmobilizowałem wszystkie siły aby przekonać Mateusza, lecz niestety Poręba Wielka (gmina Niedźwiedź), czyli miejsce zamieszkania Matuesza zanajduje się 60 km od Krakowa wkierunku całkowicie przeciwnym od tego w którym zamierzaliśmy się udać. Czyli zostało nas dwóch.
W piątkowy poranek chodziła nam po głowie tylko jedna myśl - „Będzie padać, czy nie??”. Było przynajmniej dla mnie pewne, że przynajmniej 30 min w większym lub mniejszym deszczu przyjdzie nam jechać.
Dzięki niocenionej pomocy rodziców, zostałem przetransportowany pod samą stację JAWISZOWICE koło Oświęcimia. Tam spotkałem się z Szymonem, i udaliśmy się kupić bilety do Ziliny. Jednak okazało się, iż szanowna pani Kasjerka może nam sprzedać bilet tylko do granicy, oraz poinformowała nas, że 4km wcześniej na dworcu w Oświęcimu moglibyśmy kupić bilet do Ziliny, i do tego jeszcze ulgowy, ponieważ już za granicą nie ma mozliwości kupienia biletu szkolnego. Na szczęście bilet do granicy z rowerami był malutkim wydatkiem jak na 130 km, gdyż zapłaciliśmy tylko 14 zł na osobę (1zł za rower w weekendy - Dzieki PKP :D).
Do Zwardonia czas minał dość szybko. Po dotarciu na granicę mieliśmy dwie opcje: albo skorzystamy z 20 min przerwy związaniej ze zmianą obslugi na słowacką i bilet kupimy na stacji lub kupimy u konduktora. Szymek postanowił, że lepiej będzie skorzystać ze złotówek i pobiegł do kasy biletowj. Po chwili wrócił z mało sympatyczną informacją, iż w kasie mogli nam sprzedać bilety tylko do Čadcy, która znajduje się w około połowie drogi do Ziliny. Więc Szymon zdecydował zakupić bilet u konduktora. I w tym miejscu należy podziękować wspaniałej obsłudze Słowackich Koleji Państwowych, pani konduktor nie wystawiła nam biletu od granicy gdyż ten kosztował by nas prawie dwa razy więcej, tylko zaoferowała nam bilet od Skalite do Ziliny, który wyniósł nas 3,5E na głowę ( w tym 1,34 za rower). Umilając sobie drogę widokami słowackich miejscowości dotarliśmy po 1,5h podróży od granicy o 13 do Ziliny, stąd
kierowaliśmy się już na Martin, mijając po drodze ruiny wspaniałych zamków, oraz naście plakatów wyborczych do Europarlamentu.
Przed Martinem, spotkała nas miła :) niespodzianka w postaci remontu drogi oraz korek gratis! Ruch na ok 2km odcinku odbywał się wachadłowo. Przymusowy postój trwał ok. 15 min, i już wtedy zaczeło powoli pokrapywać.
Do samego Martina wjeżdżaliśmy już w mokrzy, tam na przystaku zorganizowaliśmy sobie prowizorczny obiad w postaci kanapkek. Już od samego Martina do Turcianskich Teplic deszcz nas nie opuścił, plus do tego wiatr w pewnym momencie wzmógł się do tego stopnia, iż prze moment zaczeło tak miotać rowerami. Na szczeście po 25k w ulewie, a nie deszczu zatrzymaliśmy się na na stacji benzynowej w Turcianskich Teplicach na herbatę. Cali przemoknięci delektowaliśmy się cieplym napojem oraz SAHABOWYM SNEM (nie mylić ze schabowym 1!!).
Po 30 min (16:45) postoju i nadzieju na brak opadów w czasie najbliższych 4 godzin, ruszyliśmy dalej w kierunku Banskiej Bystricy. Od tego momentu rozpoczeły się podjazy które miały trwać przez następne 1,5h gdyż, o 18:00 byliśmy już na przełęczy. Zwiedzanie Hermancekiej Jaksini w dniu dzisejszym było nie możliwe ponieważ ostatnie wejście rozpoczynało sie o 18, a z przełęczy mieliśmy ok 20 min do Jaskini.
Na każdej wyprawie trzeba pamiętać zażywaniu dużej ilości łatwo przyswajalnych węglowodanów, na przykład jak to było w naszym wypadku w postaci przepysznej słowackiej STUDENCKIEJ ciokolaty.
Za przełęczą jechało nam się już tylko dobrze. Mijajac Horny,Dolny i sam Hermanec ( Hermanec dzieli się na 3 częsci) dotarliśmy przejżdżając 2,5km odcinek główną drogą dwupasmową (kto wie może to była autocestu - jak to zwie Szymek). Po ktrótkim pobycie na Bansko Bystrciej starówce, z zabytkowym XVI wieczym kościołem Jezuickim, rozpoczeliśmy poszukiwania jakichś jeszcze czynnych Potravin, było już dobrze po 19:00. Jak zawsze w tej kwestii
, wystąpiła z pomocą niezastąpiona sieć TESCO, która okozała się niezastąpiona podczas pobytu w Pradze kilka lat temu.
Po szybkich zakupach, forsowaliśmy niebywalem tempo do Kovacovej w, ktróej mieliśmy się spotkać z właścicielami chaty o 20:00, a 20:10 byliśmy dopiero na początku lotniska w Sliaczu. Na miejsce przybyliśmy o 20:35, czekając pod domem właścicieli Szymek bezskutecznie próbował się skomunikować z gospodarzami.
Po 10 min okazało się, że nocleg w chacie jest niemożliwy więc na tej samej ulicy zaoferowano nam nocleg w domu, który opiewał w zancznie wyższej kategori niż wspominana wcześniej chata. Do dyspozycji otrzymaliśm pokój 3 osobowy (radio+TV), łazienkę oraz kuchnię. Czyli innymi słowy „życie jak w Madrycie”, jak na nasze potzreby.
Pierwszy dzień minąby w miłej atmosferze gdyby nie deszcze , deszcze ,deszcze, brzeszcze :D
- DST 114.00km
- Teren 5.00km
- Czas 06:00
- VAVG 19.00km/h
- Sprzęt Corratec X-Vert MOTION
- Aktywność Jazda na rowerze