Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2010
Dystans całkowity: | 195.00 km (w terenie 33.00 km; 16.92%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 2 |
Średnio na aktywność: | 97.50 km |
Więcej statystyk |
ITA'10 Dzień 2 - Wiedeń -st.Polten - Melk
#lat=48.208330248889&lng=15.88862&zoom=9&maptype=ts_terrain
przebita dętka, po naszym nocnym przejeździe przez Park Narodowy, w moim Bergamont’cie, ukazała się naszym oczom po złożeniu namiotu i spakowaniu sakw, okazało się, że nie jestem w stanie jechać ani metra dalej. Szczęśliwie potem nie przydarzyła się tego typu awaria, ponieważ miałem tylko jedną zapasową dętkę.
Wydaje mi się iż była to awaria na własne życzenie, ponieważ pędziłem po szutrowej drodze z prędkością przynajmniej 30km/h na odcinku przynajmniej 30km. Przed wyjazdem miałem dylemat w kwestii zakupu opon: Schawlbe Marathon Plus czy Marathon Supreme. Supreme są idealne na asfalt, ale niestety nie posiadają wkładki, która jest w Plus, która ogranicza prawie do zera ew. przebicia. Tak więc jeśli na trasie czeka nas więcej jazdy po asfalcie, lepiej wybrać Supreme
opinia Michała Wolff’a:
„Supreme - to perfekcyjne opony na asfalt, najlepsze jakich dotąd używałem. Bardzo lekkie jak na opony pod bagaż (poniżej 500g!), ale niska waga nie oznacza gorszej odporności na przebicia. Ale to co różni Supreme od innych Marathonów - to fantastyczny "grip", opony trzymają się szosy niesamowicie, wiele razy na zjazdach wchodziłem w zakręty w sposób w jaki nie odważyłbym się wchodzić na wcześniej używanych gumach.”
Cennym doświadczeniem, podczas wyjazdu z kempingu, był właśnie sam wyjazd z kempingu. Jak gdyby nigdy nic, wyjechaliśmy, nic nie płacąc za te 4[m2], powierzchni. Nie czuliśmy specjalnie po tym, wyrzutów sumienia, gdyż kwota 17E za osobę + rower, była by dla nas zabójcza.
A poza tym, czymże jest dwóch biednych rowerzystów, zatrzymujacych się tylko na 7h snu, w porównianiu do kamperowców, przedsiadujących na kempingach kilkanaście dni.
W planie nie mieliśmy zwiedzania Wiednia, gdyż mimo iż wstaliśmy dość wcześnie ok.7, to jednak zebranie się do jazdy zajęło nam prawie 2,5h.
Wiedeń sam w sobie mógłby się nazywać mekką rowerzystów, gdyż prawie na każdej większej ulicy, (nawet mniejszej :D), znajdują się świetnie oznakowane ścieżki rowerowe, tzn, najczęściej powstały one nie przez wydzielenie miejsca na chodnikach, ale na powierzchni jezdni, tuż przy jej krawędziach. po obu stronach, zależnie od kierunku jazdy.
Jeśli chodzi o wyjazd z Wiednia, to niestety zawiodłem. Nie przygotowałem dokładniej mapy, wiedziałem oczywiście, że mamy kierować wzdłuż Bundesweg 1, która prowadzi prosto aż do samego Salzburga. Jednak utrzymanie nawet dobrze obranego azymutu w mieście zdaje się na nic ponieważ, ruch uliczny, ciągłe skrzyżowania, zakazy, nakazy oraz trudność w określeniu względnej hierarchii dróg ( tzn. nie zawsze większa, szersza droga prowadzi w głównym kierunku, może to być po prostu okazała aleja prowadząca do parku etc.) W czasie naszego powolnego zbliżania się do zachodniej granicy Wiednia, natrafiliśmy na polaka, z którym wymieniliśmy tylko kilka zdań, które w niczym na nie pomogły. Kilka kilometrów dalej, pewien niemiec wracający do ojczyzny z małego turnee po Austrii miał na szczeście mapę, która zaspokoiła nas na kilka kilometrów w przód.
Po 12 wyjechaliśmy z Wiednia. Potem przyszło nam podróżować w stronę St.Poelten. Niestety nie pomagał nam w tym deszcz, który towarzyszył nam już drugi dzień.
Zaliczyliśmy zakupy w Hoferze. ( miła blondynka :D)
Po posileniu się pysznymi Kasenbrotchen (bułeczki z serem), postanowiliśmy zjechać z 1 na drogę 44, ponieważ jedynka pnie się w górę na tym odcinku, co było by dal nas tylko niepotrzebnym wydłużaniem trasy ( może brzmi to mało ambitnie w kwestii turystyki), ale niestety pogoda wstawiła nas na próbę. Jak się okazało codziennie musieliśmy dawać radę walczyć z deszczem
przebita dętka, po naszym nocnym przejeździe przez Park Narodowy, w moim Bergamont’cie, ukazała się naszym oczom po złożeniu namiotu i spakowaniu sakw, okazało się, że nie jestem w stanie jechać ani metra dalej. Szczęśliwie potem nie przydarzyła się tego typu awaria, ponieważ miałem tylko jedną zapasową dętkę.
Wydaje mi się iż była to awaria na własne życzenie, ponieważ pędziłem po szutrowej drodze z prędkością przynajmniej 30km/h na odcinku przynajmniej 30km. Przed wyjazdem miałem dylemat w kwestii zakupu opon: Schawlbe Marathon Plus czy Marathon Supreme. Supreme są idealne na asfalt, ale niestety nie posiadają wkładki, która jest w Plus, która ogranicza prawie do zera ew. przebicia. Tak więc jeśli na trasie czeka nas więcej jazdy po asfalcie, lepiej wybrać Supreme
opinia Michała Wolff’a:
„Supreme - to perfekcyjne opony na asfalt, najlepsze jakich dotąd używałem. Bardzo lekkie jak na opony pod bagaż (poniżej 500g!), ale niska waga nie oznacza gorszej odporności na przebicia. Ale to co różni Supreme od innych Marathonów - to fantastyczny "grip", opony trzymają się szosy niesamowicie, wiele razy na zjazdach wchodziłem w zakręty w sposób w jaki nie odważyłbym się wchodzić na wcześniej używanych gumach.”
Cennym doświadczeniem, podczas wyjazdu z kempingu, był właśnie sam wyjazd z kempingu. Jak gdyby nigdy nic, wyjechaliśmy, nic nie płacąc za te 4[m2], powierzchni. Nie czuliśmy specjalnie po tym, wyrzutów sumienia, gdyż kwota 17E za osobę + rower, była by dla nas zabójcza.
A poza tym, czymże jest dwóch biednych rowerzystów, zatrzymujacych się tylko na 7h snu, w porównianiu do kamperowców, przedsiadujących na kempingach kilkanaście dni.
W planie nie mieliśmy zwiedzania Wiednia, gdyż mimo iż wstaliśmy dość wcześnie ok.7, to jednak zebranie się do jazdy zajęło nam prawie 2,5h.
Wiedeń sam w sobie mógłby się nazywać mekką rowerzystów, gdyż prawie na każdej większej ulicy, (nawet mniejszej :D), znajdują się świetnie oznakowane ścieżki rowerowe, tzn, najczęściej powstały one nie przez wydzielenie miejsca na chodnikach, ale na powierzchni jezdni, tuż przy jej krawędziach. po obu stronach, zależnie od kierunku jazdy.
Jeśli chodzi o wyjazd z Wiednia, to niestety zawiodłem. Nie przygotowałem dokładniej mapy, wiedziałem oczywiście, że mamy kierować wzdłuż Bundesweg 1, która prowadzi prosto aż do samego Salzburga. Jednak utrzymanie nawet dobrze obranego azymutu w mieście zdaje się na nic ponieważ, ruch uliczny, ciągłe skrzyżowania, zakazy, nakazy oraz trudność w określeniu względnej hierarchii dróg ( tzn. nie zawsze większa, szersza droga prowadzi w głównym kierunku, może to być po prostu okazała aleja prowadząca do parku etc.) W czasie naszego powolnego zbliżania się do zachodniej granicy Wiednia, natrafiliśmy na polaka, z którym wymieniliśmy tylko kilka zdań, które w niczym na nie pomogły. Kilka kilometrów dalej, pewien niemiec wracający do ojczyzny z małego turnee po Austrii miał na szczeście mapę, która zaspokoiła nas na kilka kilometrów w przód.
Po 12 wyjechaliśmy z Wiednia. Potem przyszło nam podróżować w stronę St.Poelten. Niestety nie pomagał nam w tym deszcz, który towarzyszył nam już drugi dzień.
Zaliczyliśmy zakupy w Hoferze. ( miła blondynka :D)
Po posileniu się pysznymi Kasenbrotchen (bułeczki z serem), postanowiliśmy zjechać z 1 na drogę 44, ponieważ jedynka pnie się w górę na tym odcinku, co było by dal nas tylko niepotrzebnym wydłużaniem trasy ( może brzmi to mało ambitnie w kwestii turystyki), ale niestety pogoda wstawiła nas na próbę. Jak się okazało codziennie musieliśmy dawać radę walczyć z deszczem
- DST 110.00km
- Teren 3.00km
- Sprzęt Bergamont
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 sierpnia 2010
Kategoria ITA'10
ITA'10 Dzień 1 - Kraków-Bratysława-Wiedeń
Początek dnia w Krakowie był wyśmienity - brak opadów, lekki wiaterek oraz słońce. Tomasz przybył wraz z Tatą na peron wcześniej, ja mimo iż miałem do pokonania z Ruczaju tylko 7km, stawiłem się 5 min przed przyjazdem pociągu do Żiliny. Po zamontowaniu rowerów, spokojnie siedzieliśmy już w pociągu zmierzającym przez Katowice do przejścia granicznego w Zwardoniu.
W pociągu do Żiliny spotkaliśmy pierwszą osobę na naszej drodze do Włoch. Kuba Słoń, bratanek Wojciecha Słonia (RMF FM -Sport), z którym aż do Katowic rozmawialiśmy o grach, Xbox’ie, rowerach i wszystkim co łączy nas z Krakowem.
Pociąg bez większych opóźnień dotarł do granicy w Zwardoniu. Pozostawała wciąż kwestia biletów, ponieważ 16zł/os. + 1zł/rower tracił ważność wraz z przekroczeniem granicy. Bilet na dalszą część podróży jak się okazało, musieliśmy kupić u słowackiego konduktora ( już za EURO oczywiście :D). Udało nam się kupić bilet już do samej Bratysławy wyniósł za dwie osoby wraz z rowerami 28E.
Przybyliśmy do Żyliny po godz. 12 i mieliśmy ok. godziny do przesiadki na pociąg do Bratysławy.
Bilety już kupione, więc stwierdziliśmy, że poszukamy jakiegoś kantoru ( ZAMERNA), ponieważ w im dalej na zachód tym trudniej wymienić naszą „mocną” polską złotówkę. Dokonaliśmy wymiany.
Po powrocie na dworzec okazało się, że nasz pociąg już czeka, a do tego posiada osobny wagon rowerowy. Bezproblemowo załadowaliśmy same rowery bez sakw, które zabraliśmy do przedziału.
W przedziale podróżowaliśmy z dwiema starszymi paniami, które zarezerwowały sobie miejsca przy oknie, i dawały troszkę po sobie znać, że niezbyt wyobrażały sobie podróż w towarzystwie dwóch kolarzy, a do tego z Polski. Znacznie lepiej zostaliśmy odebrani przez Pana mieszkającego w Bratysławie, z którym prowadziliśmy kolejne rozmowy o futbolu, Polsce, o jego synu mieszkającym w Szczecinie.
W miar upływu kilometrów do Bratysławy, na niebie robiło się coraz bardziej pochmurno. O ile jeszcze na wysokości Trencin’a wierzyliśmy, że może pogoda się poprawi, to już w Bratysławie rozpoczęła się ulewa która miała zakończyć się dopiero za Salzburgiem.
W czasie całej naszej wyprawy, najmniej na rowerach przejechaliśmy właśnie przez Słowację. Na dworcu postanowiliśmy zabezpieczyć skarpetki reklamówkami ( żal :( ), przed zmoknięciem, ale okazało się to głupim pomysłem - tak więc nie polecamy tego typu metody walki z deszczem. Nikt nie powiedział, że w deszczu nie da się podróżować, da się i czasami nawet przyjemniej niż w odwrotnej skrajności, czyli wielkim upale. Ale nie można dopuścić do przemoczenia butów!!! Sakwy, koszulka, spodenki, czapka, i wszystko inne mogą być przemoczone i jechać można dalej. Ale jeśli przemoczy się buty to KONIEC!
W Bratysławie spędziliśmy może do 20 min. Przejechaliśmy przez najsłynniejszy Novy Most przedostając się tym samym na prawy brzeg Dunaju i zmierzaliśmy w stronę Austrii. Przekroczenie granicy zaowocowało ścieżka rowerową prowadzącą wzdłuż Dunaju, aż do samego Wiednia. W miejscowości Hainburg am Donau poprzez wąski i bardzo wysoko zawieszony most wróciliśmy na lewy brzeg Dunaju i można by powiedzieć, że aż do samego Wiednia podróżowaliśmy szutrową ścieżką rowerową biegnącą znowu wzdłuż Dunaju. Przemierzaliśmy więc Park Narodowy Dunaju ( miedzy Wiedniem a Słowacją).
W czasie jazdy przez Park spotkaliśmy pierwszych mieszkańców Austrii, gdyż co kilka kilometrów z lasu wyskakiwał jakiś lis, albo sarna.
Zapadł zmrok w momencie kiedy wyjechaliśmy z Parku.
Droga wjazdowa do Parku od strony Wiednia, rozpoczynała się w małym miasteczku małych szeregowych domków z centralnie położonym kościołem i małym ryneczkiem. Przy wyjeździe z tej miejscowości przeprowadziliśmy pierwszą konwersację w języku niemieckim, w celu zapytania o właściwy kierunek do Wiednia.
Potem samo wjeżdżanie do stolicy Austrii zajęło nam przynajmniej godzinę. W Wiedniu naszym przystankiem miało być wzgórze Kahlenberg wraz z polskim kościołem, ale przedostanie się tam, oznaczałoby przejazd przez całe miasto, co oznaczałoby rozbijanie się już po północy. Na szczęście dzięki dwóm amerykańskim produktom kapitalistycznej myśli: McDonald’s oraz iPhone, udało nam się zlokalizować znany mi już kemping położony tuż nad samym Dunajem.
Recepcja była już zamknięta, co nie przeszkodziło nam w rozbiciu namiotu.
I tak po północy skończyliśmy nasz pierwszy dzień podróży.
- DST 85.00km
- Teren 30.00km
- Sprzęt Bergamont
- Aktywność Jazda na rowerze